Dnia 6 czerwca br. w
Filii nr 2 Miejskiej Biblioteki Publicznej w Pabianicach odbyło się
31, ostatnie przed wakacjami, spotkanie Dyskusyjnego Klubu Książki
dla dzieci, na które przyszło pięcioro naszych młodych
klubowiczów oraz bibliotekarka ze Szkoły Podstawowej nr 14.
Rozmawialiśmy o książce
Kelly McKain - „Magiczna przemiana”, która niespecjalnie
przypadła do gustu naszym klubowym dzieciakom (ściśle biorąc nie
podobała się zdecydowanej większości „obsady” DKK dla „małych
ludzi”). Fakt, że ani pani z biblioteki szkolnej ani mnie
absolutnie nie urzekła, nie ma właściwie znaczenia, bo zawsze
chodzi nam przede wszystkim o to, by klubowe lektury podobały się
dzieciom przychodzącym na spotkania DKK, ale tym razem same
musiałyśmy przyznać, że wybór książki nie był
najszczęśliwszym pomysłem. Dlaczego tak?... Już wyjaśniam. Otóż
książka Kelly McKain przeznaczona jest, z pewnością, dla
dziewczyn (i to nie wszystkich!), a na nasz „książkowy klub”
(na szczęście!) przychodzą także chłopcy, a dla nich, to było
„kompletnie niezrozumiałe nudziarstwo” (czemu doprawdy trudno
się dziwić). Nie jestem już, od bardzo dawna, dziewczynką i nigdy
nie byłam chłopcem, ale po przeczytaniu książki Kelly McKain, mam
wrażenie, że pisarka też nigdy nie była zwyczajną, normalną
dziewczynką. Tak infantylnie napisanej powieści mogłaby się
podjąć chyba tylko osoba tak „dorosła”, jak Dolores Umbridge z
książek Joanne K. Rowling o Harrym Potterze, która uwielbia kolor
różowy i mnóstwo naiwnie infantylnych gadżetów, ale kompletnie
nie pasuje do normalnego życia (oprócz tego jest zdecydowanie
negatywną postacią, taką trucizną przez kostkę cukru, ale to już
sprawa „poza konkursem”).
Pomysł książki Kelly
McKain był nawet niezły, chociaż nieco zbyt „pedagogiczny” i
umoralniający, żeby bez zastrzeżeń zaakceptowały go normalne,
zwyczajne nastolatki, ale zdaniem klubowych dzieciaków (i nas)
zaszwankowało „wykonawstwo” autorki. Jeśli pisarz „bierze
się” za opisanie jakiegokolwiek środowiska, to minimum wymagań
jest, by cokolwiek na jego temat wiedział, tzn. zadał sobie trud,
ujmijmy to terminologią medyczną, „zbadania go”, a p. McKain
tego minimum nie zrobiła i jej opowieść wygląda tak sztucznie i
niestrawnie, jak to tylko możliwe. Jeśli zna się choć trochę
zwyczajne, żywe dzieci, to nie opisuje się ich życiowych perypetii
w tak dziwny, nieprawdziwy sposób, który sprawia, że książka,
przecież niby o nich, jest dla nich kompletnie niezrozumiała, a o
postępowaniu bohaterów czytają, jakby to były istoty z obcej nam
planety. Chyba, że (ponieważ autorka jest Angielką i tamże pisze)
tak właśnie zachowują się brytyjskie dzieciaki. No, to byłoby
jakieś usprawiedliwienie dla autorki, ale sądzę, że aż takich
rozbieżności nie ma – dzieci, to dzieci i ich zachowania są (w
krajach europejskich, do licha, a nie w jakichś ciężko
egzotycznych), mam wrażenie dość podobne.
W każdym razie klubową
lekturę, mimo zdecydowanego braku zachwytu, omówiliśmy naprawdę
szczegółowo, kończąc tę „literacką analizę” stwierdzeniem,
że nasi klubowicze na inne tytuły Kelly McKain nie mają
najmniejszej ochoty. I jest to całkiem zrozumiałe!
Kolejny DKK odbędzie się
już po wakacjach, 5 września, z jak na razie nie zmienioną g.
15.00, a porozmawiamy na nim o kryminalnej historii, autorstwa Alana
Bradley, pt. „Zatrute ciasteczko”, która, mam nadzieję, okaże
się, wg naszych klubowiczów, lepsza, niż książka Kelly McKain i
chętniej ją przeczytają.